Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wszystkie okulary na receptę z Zielonej Góry, Nowej Soli, Lubska, Świebodzina powstawały w tamtym czasie pod tym adresem

Eliza Gniewek-Juszczak
Eliza Gniewek-Juszczak
Wideo
od 16 lat
Każdy, kto w latach 70. i aż do końca lat 80. w ówczesnym województwie zielonogórskim szedł z receptą po okulary, dostawał parę, która przeszła przez ręce Krzysztofa Klimowskiego.

– Jestem chyba najstarszym optykiem w tej chwili w Zielonej Górze – zastanawia się przez chwilę Krzysztof Klimowski. 1 sierpnia minęło 50 lat, odkąd zielonogórzanin przychodzi do pracy pod ten sam adres. Pomieszczenia przy ul. Kupieckiej 25 zmieniły się, ale chęć do pracy z ludźmi została ta sama.

Zaczęło się od plakatu

Był 1971 rok, kiedy młody Krzysztof skończył w Zielonej Górze XI klasę i zobaczył plakat z informacją o naborze do policealnego dwuletniego studium optycznego w Katowicach. Zgłosił się tam, a po ukończeniu szkoły został przyjęty do zielonogórskiego oddziału poznańskiej Foto – Optyki.

– Sklep był podzielony wtedy na dwie części, fotograficzną i optyczną, w której wykonywało się okulary. Zakład powstał tutaj w 1968 roku, a ja przyszedłem 1 sierpnia 1973 roku. Zostałem przyjęty na stanowisko sprzedawcy, bo takie były potrzeby i każdy z nas, który był przyjmowany od sprzedawcy zaczynał. To trwało może miesiąc, po to, aby mieć pojęcie na temat sprzedawania oprawek. A potem przeszliśmy na warsztat, gdzie wykonywaliśmy okulary. Dawniej technika wykonywania oprawek był zupełnie inna niż teraz. Były inne przyrządy, urządzenia, a teraz jest bardzo nowoczesny sprzęt – wspomina dawne czasy optyk. – Nożykiem wykrawało się szkło, kruszyło się, a potem ceramiczną szlifierką szlifowało się, aby dopasować do kształtu oprawek. Jak przyszedłem do pracy, to został zakupiony przez Foto – Optykę automat do szlifowania szkieł Weko 88, który obracał i szlifował szkło według szablonu. Wkładało się taki szablon do maszyny i praca się usprawniła. Dopiero potem przyszła wyższa elektronika, a teraz tylko dusi się guziczki.

Rozmawiamy w miejscu, w którym pół wieku temu był magazyn zakładu. Okno wychodzi na małe podwórko, przez które widać mury kamienicy i kawałek nieba.

– Pełno tutaj było stelaży. Z jednej strony były oprawki, z drugiej szkła – pokazuje ręką Krzysztof Klimowski, właściciel zakładu optycznego przy ul. Kupieckiej 25. – Duża ciężarówka, to był Star, przyjeżdżała z Poznania i dostarczała nam to. A później ekspedientki eksponowały towar. Ludzie przychodzili.

Okulary na receptę dla całego Zielonogórskiego

Przez szybę wystawy i drzwi widać było samochody przejeżdżające po bruku ówczesnej ulicy Świerczewskiego. Ale czasu na patrzenie na auta, czy przechodniów nie było. Optyk podkreśla, że w latach 1975 aż do 1989 roku było bardzo dużo oprawek do robienia. Wiąże się to z tym, że kiedy w 1975 powstało 49 województw w Polsce, każde musiało mieć Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego, zajmujące się handlem i usługami. Przy ówczesnej ul. Świerczewskiego 25 w Zielonej Górze powstawały okulary na receptę dla mieszkańców województwa zielonogórskiego. To była centralna pracownia oftalmiczna.

– Myśmy wykonywali prace z całego województwa, Świebodzina, Sulechowa, Gubina, Lubska, Szprotawy, Żagania. W tym korytarzyku, wtedy tam nie było przejścia, wszystko było zawalone paczkami do samego sufitu. A myśmy z koleżanką pracowali non stop – opowiada Klimowski. – Miałem klucz do warsztatu od drzwi z tyłu. Przychodziło się na godzinę szóstą rano i czasem aż do godziny osiemnastej czy dziewiętnastej się pracowało. Była też pracownica, która te paczki pakowała i wysyłała do poszczególnych punktów.

Biały fartuch nobilitował

W 1978 roku K. Klimowski zdał egzamin mistrzowski. Pracy wymagającej skupienia nie brakowało. I tak było do 1989 roku, kiedy wraz z upadkiem komuny, ruszyły przekształcenia własnościowe i w miejscowościach w całym regionie zaczęły powstawać zakłady optyczne.

– Pamiętam, pan dyrektor WPHW zrobił zebranie i naświetlił sytuację. To było na jesieni w 1989 roku, może w październiku czy listopadzie. Mówił, że przechodzimy na wolnorynkową gospodarkę i trzeba to wszystko uporządkować. Nie chciałem zostać bez pracy, więc przejęliśmy ten zakład w ajencję razem z koleżanką. W 1990 roku wszyscy szli na swoje – przypomina czas przemian gospodarczych pan Krzysztof.

Klimowski wykupił lokal 1 czerwca 1990 roku. Na miejscu stworzył gabinet okulistyczny. Ale wraz z upadkiem komuny skończyło się też coś jeszcze. – Zawód optyka od początku mi się podobał. Wtedy chodziło się w takich białych fartuchach. To chyba nas nobilitowało. Przypominaliśmy laborantów. Po przekształceniach w 1989 roku to wszystko zanikło i inaczej się zaczęto nas postrzegać – przyznaje dzisiaj optyk.

Oprawki. Które są ładniejsze?

Na początku Klimowski sam jeździł po oprawki do Katowic, czy Poznania. Tam wybierał takie, które chciał oferować klientom.

– Teraz jest taka wygoda, że nie muszę jeździć. Dystrybutorzy sami przyjeżdżają – przyznaje. – Zauważamy, że jest moda na większe oprawki, dawniej były wąskie. Ale ludzie znów pytają o te wąskie, ale jak na złość żaden z dystrybutorów nie chce takich przywieźć.

Które z oprawek można uznać za ładniejsze, te z lat 70., 80, czy współczesne?

– Na początku to była jedna wielka szarość. Myśmy wykonywali bardzo dużo okularów. Jak się rozłożyło na stół poszczególne oprawki i potem do tych oprawek dokładało się szkła według lekarskiej recepty, to wszystkie okulary były szare. Rzadko się trafiały oprawki, które były innego koloru, to były te z NRD. Teraz to jest całkiem inaczej, jest więcej kolorów, a mniej pracy. Jest bardzo dużo zakładów i duża konkurencja, ale jakoś wytrzymujemy – zapewnia K. Klimowski.

Zdaniem pracownicy, oprawki są coraz ładniejsze. – Bardzo lubię nowoczesne, trochę fikuśne, bardzo odważne, w tym czasem się z szefem nie zgadzamy, bo ja lubię poszaleć z oprawkami. Staramy się iść z duchem czasu – mówi Jolanta Kukuć, która w zakładzie pracuje od 27 lat.

Jest satysfakcja

Zdaniem optyka, jakość wzroku zielonogórzan w ostatnich latach pogorszyła się, a mają na to wpływ komputery, telefony komórkowe.

– Starałem się robić wszystko tak, aby klienci byli zadowoleni. Pewnie, że nie ma takiego zakładu, takiego rzemieślnika, że jest wszystko dobrze, ale staramy się tak nakierować klientem, żeby wyszedł z zakładu uśmiechnięty. Klient jest zagubiony szczególnie, kiedy jest pierwszy raz – mówi o specyfice zawodu K. Klimowski i opowiada dalej: – Jest taka satysfakcja, że ludzie mówią, że mają zaufanie. To jest bardzo ważne, ponieważ rozmawiamy z klientem na temat szkieł, oprawek, która oprawka pasuje, która nie, jakie są szkła. Lekarz napisze na recepcie, jakie szkła są potrzebne, ale trzeba potem wybrać rodzaj. Staramy się tak rozmawiać, aby klient miał świadomość, że kupuje dla siebie dobre szkła. Dużo ludzi słucha i mówi, że byli tam i tam, a nie mówili o tym, co my mówimy. Nieraz przychodzą osoby z takim stresem, nie wiedzą, jak będą wyglądać w okularach. Mówimy, że będzie dobrze, będzie pan/pani lepiej widział/widziała. O to chodzi…

Zgrana ekipa pracowników

O relacje z klientami dba też pani Jolanta. – Ekipa pracuje od około 30 lat ta sama i niezmienna. To się rzadka zdarza w tych czasach. Z tego, co się słyszy, ludzie popracują dwa – trzy lata, czasem pięć, czasem miesiąc i zmieniają miejsce, a my pracujemy razem już tyle lat. Cieszy nas ta praca. Kolega jest od pracy manualnej (od 29 lat), ja z szefem pracujemy od przodu. Cieszy nas klient, który przychodzi, wraca, powie o nas coś miłego, poleci nas. Mamy nadzieję, że szef jest z nas zadowolony. Chociaż chyba to, że tyle tutaj pracujemy o tym świadczy. Współpraca nam się układa. Cieszymy się, że już tyle lat tutaj jesteśmy i mamy nadzieję, że będzie tak dalej – mówi Jolanta Kukuć.

Krzysztof Klimowski przyznaje, że cieszy się ze swoich pracowników.

– Są oddani zakładowi. Mogę na nich polegać. Mam pełne zaufanie – mówi i przypomina sobie czasy, kiedy jeździł na wakacje, a oni prowadzili zakład. – Nie wiem, dlaczego nie wyjeżdżam już na wakacje. Po pracy dawniej jeździłem trochę na wycieczki, a teraz zaprzestałem. Jeżdżę na działkę, kiedyś pomagałem tam rodzicom, teraz z bratem jeździmy. Uprawiamy kwiaty i warzywa – opowiada.

Klimowski nie bierze pod uwagę możliwości, że mógłby pracować gdzieś indziej, gdyby przyszło jeszcze raz decydować. – Ale lubię też las. Urodziłem się w leśniczówce. Mój ojciec był leśnikiem. Las jest mi bardzo bliski – przyznaje.

W zakładzie Klimowskiego księgowość prowadziła siostra, ale zmarła dwa lata temu. Jaka przyszłość czeka zakład? Właściciel nie ma dzieci.

– To jest mój największy ból, ale tak się życie ułożyło – przyznaje. – Co będzie kiedyś z zakładem? Nie zastanawiałem się nad tym. To mnie przeraża najbardziej. Brat jest młodszy ode mnie, to może przejmie, gdybym wcześniej zmarł. Każdego przecież to czeka.

Wielka czwórka optyków z Zielonej Góry

Krzysztof Klimowski najdłużej w Zielonej Górze sam prowadzi zakład optyczny. Ale 1973 rok był ważny też dla innych optyków w Zielonej Górze. Tadeusz Kierszniowski w 1973 roku ukończył Pomaturalne Studium Optyki Okularowej i Oftalmicznej. Tego samego 1973 r. Pracownię Optyczną założył Roman Lechna.

– To był wtedy jedyny zakład prywatny, a ja pracowałem w jedynym zakładzie państwowym – wspomina Klimowski.

Koleżanką od pierwszego miesiąca pracy w 1973 roku, o której opowiadał optyk jest Izabela Subsar. Ma zakład optyczny przy tej samej ulicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wszystkie okulary na receptę z Zielonej Góry, Nowej Soli, Lubska, Świebodzina powstawały w tamtym czasie pod tym adresem - Zielona Góra Nasze Miasto

Wróć na nowasol.naszemiasto.pl Nasze Miasto