Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żylaki, “pajączki”, zakrzepica i inne dolegliwości, czyli co z naszymi żyłami

Roman Laudański
Roman Laudański
Dr n. med. Michał Molski, flebolog, specjalista chirurgii naczyniowej w Szpitalu „Eskulap” w Osielsku, wykładowca Akademii Flebologii: -  Dla prawidłowego krążenia krwi potrzebne jest chodzenie. W dzisiejszych czasach mało jest zawodów, kiedy jesteśmy w ruchu
Dr n. med. Michał Molski, flebolog, specjalista chirurgii naczyniowej w Szpitalu „Eskulap” w Osielsku, wykładowca Akademii Flebologii: - Dla prawidłowego krążenia krwi potrzebne jest chodzenie. W dzisiejszych czasach mało jest zawodów, kiedy jesteśmy w ruchu nadesłane
Rozmowa z dr. n. med. Michałem Molskim, flebologiem, specjalistą chirurgii naczyniowej

- Naprawdę około 70 procent Polaków ma z problem z zakrzepicą?

- Wszystko zależy od rozpatrywanej grupy wiekowej. Z badań statystycznych wynika, że ponad 70 proc. ludzi w ciągu swojego życia zetknie się z problemem choroby żylnej występującym pod różnymi postaciami. Nasilone objawy dotyczą najczęściej ludzi w podeszłym wieku, ale nierzadko choroba żylna pojawia się już u dzieci.

- Jak to u dzieci?!

- Najmłodsza pacjentka operowana przeze mnie z powodu żylaków miała 12 lat. To często budzi zaskoczenie. „Jak to, żylaki u dzieci?!” Przecież to się nam kojarzy z seniorami. Może jednak pojawić się również w młodym wieku. Choroba żylna często ujawnia się u kobiet w wieku rozrodczym, w okolicach ciąży. Pojawiają się objawy np. tak zwane naczynka i żylaki a także jak bóle i obrzęki nóg. Zdarzają się powikłania. Od sprawnej diagnostyki, zbadania pacjenta zależy, czy chorobę uda się opanować na wczesnym etapie, czy będzie ona postępowała.

- Przepraszam, skąd to się w nas bierze?

- Choroba jest uwarunkowana genetycznie, może wynikać z dużej predyspozycji rodzinnej. Jeżeli oboje rodzice mieli żylaki, to kobieta ma 90-procentową szansę na ich posiadanie. Poza statystyką potwierdza się to w praktyce. Często matki przyprowadzają do nas swoje córki, a ojcowie synów. Nierzadko żylak zlokalizowany jest u nich w tych samych miejscach. Poza tym powstawaniu żylaków sprzyja nasz tryb życia. Daleki od tego, jak stworzyła nas natura. Wtedy nogi służyły głównie do chodzenia.

- A dziś prowadzimy siedzący tryb życia.

- Stacjonarny tryb życia powoduje, że dochodzi do zastoju krwi żylnej w nogach, co predysponuje do ujawniania się objawów oraz postępowania choroby.

- Panie doktorze, w którym momencie powinniśmy zacząć się niepokoić?

- Kiedy pojawiają się objawy: uczucie ciężkości nóg, obrzęki, nocne kurcze łydek, swędzenie skóry. Plamy na skórze to są już symptomy świadczące o tym, że choroba wchodzi na kolejny stopień zaawansowania.

- Lekarze dzielą chorobę na sześć etapów.

- W pierwszym chory w ogóle nie zdaje sobie sprawy z choroby. Nie mamy takich odczuć jak „ciężka noga” czy zmęczenie nóg pod koniec dnia. Nie ma wtedy również żadnych widocznych zmian na skórze. Kolejne stopnie to m.in. „pajączki”, drobne naczynka, następnie pojawiają się żylaki. Później po długim dniu zaczynają puchnąć nogi w kostkach. Skarpetki wrzynają się w nogi i wtedy najczęściej pacjenci kupują skarpetki bezuciskowe. I to błąd, bo wtedy trzeba objawy zweryfikować u lekarza. Bardzo często wiąże się to z niewydolnością żylną. W kolejnych postaciach choroby pojawiają się zmiany skórne. Skóra twardnieje, pojawiają się plamy. Staje się podatna na uszkodzenia. Na koniec pojawia się owrzodzenie żylne. Rana, którą pacjenci lekceważą, że to tylko zadrapanie, a to nie jest zwykła rana, jak w przypadku skaleczenia, tylko skaleczenie wywołało kaskadę zaburzeń w krążeniu żylnym. Taka rana nie chce się goić. Jeśli pacjenci ją lekceważą i chodzą z nią tygodniami czy miesiącami, to doprowadzają się do monstrualnych stanów. Cała noga pokryta jest bandażami, cieknie i sprawia duży dyskomfort.

- Jak w horrorze, to już lepiej wcześniej wybrać się do lekarza.

- Lekarz flebolog, bo ta specjalność zajmuje się żyłami, powinien jak najszybciej wyłapać chorobę i odpowiednio ją leczyć.

- Kto ma częściej z tym problem: kobiety czy mężczyźni?

- Statystycznie choroba częściej występuje u kobiet. One też – w przeciwieństwie do mężczyzn – częściej zgłaszają się do gabinetów.

- Głównie z przyczyn estetycznych?

- Pojawiające się naczynka, „pajączki”, żyłki na nogach wywołują defekt kosmetyczny i skłaniają panie do wizyty u specjalisty. Panie podkreślają, że chcą tylko pozamykać naczynka, żeby poprawić wygląd, a po przebadaniu USG okazuje się, że choroba jest zaawansowana, żyły nie działają prawidłowo. Pacjentka przychodzi z „pajączkiem”, a okazuje się, że choroba wymaga leczenia zabiegowego, operacyjnego.

- O inwazyjnym leczeniu żylaków nasłuchałem się od znajomych strasznych historii… Może pan doktor rozwiać lub potwierdzić te wizje?

- (śmiech) Wokół tego narosło dużo mitów. Przez lata jedyną metodą leczenia były pończochy uciskowe, w dawniejszych czasach skórzane getry, które były bardzo skuteczne. Ucisk zapobiega zaleganiu krwi w nogach, redukuje zatem objawy związane z chorobą, zapobiegał jej postępowi. W dzisiejszych czasach kompresjoterapia jest podstawą leczenia chororby żylnej tyle, że zamiast skórzanych getrów proponujemy pacjentkom równie skuteczne ale zdecydowanie ładniejsze wyroby. Obecnie dysponujemy farmakoterapią, jest wiele leków oraz reklamowanych jako „cudowne” środki na leczenie żylaków, czy suplementów diety. Tylko powiedzmy sobie uczciwie, że dostępne bez recepty preparaty łagodzą objawy, ale nie leczą choroby i nie zapobiegają zakrzepom.

Przed nami lato, zapewne z wysokimi temperaturami, które nasilają objawy, wtedy można się wspomagać lekami bez recepty, ale nie powinniśmy lekceważyć sygnałów. Trzeba sprawdzić, co dzieje się z naszymi żyłami.

- Wróćmy do metod leczenia żylaków. To rzeczywiście wiąże się z „wyrywaniem”?

- Chirurgia polega na ingerencji w ciało. Nacięcia, usunięcia, możemy użyć różnych obrazowych określeń. Można powiedzieć, że żyły zostały wyrwane, co dzieje się często w tradycyjnej metodzie, która powstała na początku XX wieku. Przez niewielkie nacięcia w pachwinie lub w okolicach kostki wyciąga się żyłę, a mówiąc brutalnie: wyrywa się ją. Takie działanie niesie za sobą powstanie krwiaka. Blizny muszą się zagoić, a pacjenta czeka później okres od dwóch tygodni do miesiąca rekonwalescencji. Wszystko zależy od wielkości krwiaka i tego, na ile delikatny był chirurg. No i czy pacjent miał mniej lub więcej szczęścia. W większości metoda ta wykonywana była na oko chirurga. Doktor widział żylaki, wiedział, którędy żyła powinna przebiegać, wykonywał nacięcie i działał. Stąd zła sława leczenia chirurgicznego, które nie było oparte o badanie dopplerowskie, a nawet jeśli było wcześniej USG, to wykonywał je jeden lekarz, opisywał je mniej lub bardziej barwnie, a pacjent z tym opisem szedł do chirurga, który czytając opis wyobrażał sobie, jak ta żyła w środku właściwie wygląda. Ta metoda była daleka od ideału. Odsetek nawrotów, niepowodzeń sięgał po tych metodach chirurgicznych trzydziestu procent, czyli u jednej trzeciej pacjentów nie przynosiło to trwałych rezultatów.

- Można to zrobić inaczej?

- Postęp w medycynie sprawia, że obecnie standardem jest przeprowadzanie zabiegu w oparciu o USG wykonywane przez chirurga, który wykonuje zabieg. Od skutecznego zamknięcia miejsca żylaków będzie później zależało, czy dojdzie do nawrotu, czy nie. Ważne jest doświadczenie specjalisty flebologa, który ma wiedzę i doświadczenie w identyfikacji źródeł, żeby je skutecznie usuwać. Kiedy pacjent jest już zbadany, ma wykonane USG, wszystkie miejsca z żylakami zostały zmapowane, to przechodzimy do części zabiegowej. Tradycyjnie odbywa się to przez nacięcie. Jeżeli jest to dobrze zaplanowane przez sprawnego chirurga, który wie, co robi, to zabieg może być mało inwazyjny. Takie metody chirurgiczne są w Polsce standardem. Rocznie wykonuje się podobnych operacji u około 60 tysięcy pacjentów. Takie operacje wykonujemy również w naszym szpitalu.

- To co zmieniło się w leczeniu?

- Z postępem technologicznym wkroczyły nowe metody, tzw. ablacja polegająca na zniszczeniu żyły bez konieczności jej usuwania, wyrwania. Zabiegi odbywają się przez wenflon. Do chorej żyły, źródła żylaków, wprowadzamy cewniki, urządzenia podgrzewające daną żyłę. To tzw. ablacje termiczne. Po zniszczeniu uszkodzonej żyły za pomocą temperatury ona zarasta, zamienia się w bliznę lub organizm pozbywa się jej w ciągu kilku- kilkudziesięciu tygodni. Ablacje termiczne przeprowadzane są od lat 90. ubiegłego wieku, a teraz mamy coraz więcej tzw. metod nietermicznych. Metody termiczne, wymagające podgrzewania, łączą się z potrzebą znieczulania pacjenta. A przy nowszych metodach nietermicznych podawane środki chemiczne lub kleje nie wymagają znieczulenia, chociaż mają również inne ograniczenia, ponieważ nie są to idealne metody. Można je jednak stosować przeprowadzając zabieg bez znieczulenia, co dla pacjentów bojących się znieczulenia może być atrakcyjne.

- To nowoczesne, małoinwazyjne metody leczenia żylaków, o których rozmawialiście podczas niedawnego spotkania w Osielsku?

- Ponieważ rewolucja flebologiczna nastąpiła w ostatnich kilkunastu latach, pojawił się rozdźwięk pomiędzy wiedzą wąskiego środowiska flebologów interesujących się najnowocześniejszymi trendami światowymi, optymalizowaniem leczenia oraz rzeszą lekarzy dysponujących przestarzałą wiedzą.

Chcemy dotrzeć do lekarzy, ponieważ przychodzą do mnie czasem pacjenci w zaawansowanym stadium choroby. Kiedy ich pytam, dlaczego nie przyszli wcześniej, odpowiadają: „a mój lekarz powiedział, że tego lepiej nie operować”. Z powodu złych wyników leczenia zabiegowego, wielu pacjentów oraz – co zaskakujące – także samych lekarzy nabrało przekonania, że żylaków lepiej nie operować.

Takie rzeczy czasem wmawia się kobietom w ciąży: „jak urodzisz wszystkie dzieci, to wtedy zajmij się leczeniem żylaków”. Prawda jest taka: im dłużej trwa choroba, tym gorsza jest jakość życia dla pacjentów. Częściej dochodzi do zakrzepicy, zatorowości płucnej, owrzodzeń żylnych. Leczenie zaawansowanych postaci choroby przynosi gorsze efekty.

- Czy taka przypadłość jak żylaki, wydawałoby się – błaha, może się źle skończyć?

- Choroba sama w sobie jest niegroźna, natomiast może prowadzić do groźnych powikłań. Najgroźniejsza jest zakrzepica żylna i zatorowość płucna. O ile 50 procent ludzi przebywających zakrzepicę nie jest tego świadoma, to około jeden procent pacjentów z zatorowością płucną trafia do szpitala w stanie zagrożenia życia, a nawet umiera. Zdarzają się takie zatory, że człowiek wyjeżdżał do szpitala i docierał do niego martwy. To nie jest choroba, którą można by bagatelizować. Ogranicza ona jakość życia pacjenta. Komplikuje pracę, życie społeczne jak pomoc dzieciom czy wnukom. Zator może być nagły lub pozostawiający trwały ubytek, jak trwały obrzęk kończyny, przewlekłe nadciśnienie płucne, by nie wspominać o owrzodzeniu żylnym. Jak będzie wyglądało codzienne życie człowieka mającego owrzodzenia na kostce z cieknącą ropą i swędzącą nogą? Po prostu chodzi o to, żeby nie dopuścić do takich postaci choroby. Po to szkolenia dla lekarzy, żebyśmy uświadamiali sobie, jaki nastąpił postęp techniczny oraz żebyśmy szkolili zainteresowanych nowymi technikami. Jeśli standardem światowym są dziś ablacje termiczne i nietermiczne, jeśli jest to metoda ugruntowana i rekomendowana na świecie jako leczenie pierwszego rzutu choroby, to ciągle w Polsce ze względów ekonomicznych nie są one oferowane. Zresztą Polska nie jest wyjątkiem. W Wielkiej Brytanii również nie jest ona refundowana. Tam leczenie wskazane jest tylko w przypadku najcięższych przypadków.

- Czyli w tym przypadku pacjent na refundację z NFZ nie ma co liczyć?

- Przy tych nowoczesnych metodach póki co nie. Jak już mówiłem, dzieje się tak nie tylko w Polsce. Oczywiście taki zabieg musi być profesjonalnie wykonany. Przed laty czterech czołowych chirurgów naczyniowych, wśród których był mój ojciec, założyło firmę zajmującą się szkoleniem innych flebologów oraz propagowaniem nowych trendów. Jej celem edukacja lekarzy aby nowoczesne metody te były wykonywane prawidłowo aby ograniczyć możliwe powikłania i niepowodzenia. Właśnie w Szpitalu „Eskulap” w Osielsku przeprowadziliśmy już czwartą edycję tej akademii. Było kilkudziesięciu lekarzy z całej Polski oglądających demonstracyjne zabiegi i pokazy. Dzielimy się wiedzą i doświadczeniem z innymi lekarzami. Wykonuję te zabiegi od 15 lat, chętnie dzielę się doświadczeniami, by inni nie wpadali w pułapki, których doświadczałem.

- Genetycznego obciążenia trudno będzie nam uniknąć, ale ma pan doktor może jakieś dobre rady, jak ustrzec się przed żylakami?

- Powtarzam pacjentom, że wystarczy kilka magicznych zmian.

Pierwsza to aktywny tryb życia, o którym mówi się dziś coraz więcej. Aktywność ruchowa to podstawa piramidy zdrowego żywienia. Jest to potrzebne, ponieważ krew grawitacyjnie zawsze będzie spływała do najniżej położonych części naszego ciała. Jak wiemy z fizyki, to, co spłynie, samoistnie nie popłynie pod górę do serca. W celu wypompowania krwi z nogi, w celu pobudzenia krążenia, trzeba się ruszać. Mięśnie łydki to są nasze dodatkowe „serca” pompujące krew. Dla prawidłowego krążenia potrzebne jest chodzenie. W dzisiejszych czasach mało jest zawodów, kiedy jesteśmy w ruchu, większość polega na siedzeniu. Jedziemy samochodem do pracy, gdzie siedzimy, wracamy autem i znowu w domu siadamy przed telewizorem. Ruchu nie ma. Dlatego podstawą jest ruch przynoszący dużą poprawę w zakresie dolegliwości i samopoczucia pacjenta.

- A pozostałe rady?

- Do pracy, do długiego siedzenia zalecam stosowanie tzw. podkolanówek przeciwżylakowych. Ważne, żeby były to wyroby medyczne zapisane na receptę przez lekarza i kupione w sklepie z wyrobami medycznymi, a nie gdziekolwiek przez internet. Na koniec apeluję o utrzymywanie prawidłowej masy ciała. Nadmierna tkanka tłuszczowa uciska żyły, a kiedy żyły są zwężone, to mamy sytuację podobną do węża ogrodowego. Kiedy na nim staniemy – woda nie popłynie. To samo z krążeniem. Kiedy jest za duży ucisk, to pomimo podejmowanych działań krążenie będzie upośledzone. Dlatego tak ważne jest utrzymanie prawidłowej masy ciała. Na koniec są tabletki, leki, suplementy diety, ale apeluję o ostrożność z wiarą w reklamy. Pamiętajmy, że leki łagodzą objawy. Ich stosowanie warto przedyskutować z lekarzem rodzinnym lub udać się do specjalisty, żeby omówić indywidualny przypadek. Na ile sprawa jest błaha, a na ile poważna.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Żylaki, “pajączki”, zakrzepica i inne dolegliwości, czyli co z naszymi żyłami - Gazeta Pomorska

Wróć na nowasol.naszemiasto.pl Nasze Miasto