- Urban Card? A co to takiego? - zastanawia się emerytka Emilia Barszczewska, z uwagą biorąc do ręki ulotkę reklamującą nowy system biletowy, którą znalazła w tramwaju. Nie może zrozumieć, co to za system i dlaczego nadano mu nazwę, której nie jest w stanie zrozumieć.
Jerzy Bralczyk, językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego i członek prezydium Rady Języka Polskiego, który akurat przebywa w stolicy Dolnego Śląska, też jest zdziwiony. - Niepokoi mnie takie szafowanie zapożyczeniami. Przykro, że urzędnicy z Wrocławia są aż tak światowi, że zapominają o tym, że mieszkamy w Polsce - mówi prof. Bralczyk. Czy nazwa "urban card" jest niezgodna z ustawą o języku polskim? - Chyba można by to udowodnić, choć sytuacja jest niejednoznacza - zaznacza językoznawca. - Wyrażenie "urban card" to w końcu nazwa własna, a tu panuje całkowita zgoda na zapożyczenia. Ale to też nazwa towaru - dodaje prof. Bralczyk.
Mocno oburzony angielską nazwą wrocławskiej karty miejskiej jest prof. Jan Miodek z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Urban Card, o rany boskie! - mówi przerażony, gdy informujemy go, jak urzędnicy nazwali nowe bilety MPK. - Rozumiem zapożyczenia, bo niektórych słów po prostu nie da się przetłumaczyć. Nie ma polskiego odpowiednika GPS-u ani CD. Ale komu zawiniła biedna karta miejska? - zastanawia się prof. Miodek. - Przecież "karta miejska" nawet łatwiej się wymawia niż "urban card" - dziwi się. I dodaje, że u nas panuje przekonanie, iż to, co zachodnie, to lepsze. Nawet nazwy produktów. - I potem pojawiają się takie kwiatki - dodaje naukowiec.
Podyskutuj na naszym forum:
Urban Card czy karta miejska? Która nazwa lepiej przyjmie się we Wrocławiu?
Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?