Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wizyty w ,Żulasik Parku”? To dla strażników miejskich z Nowej Soli rutyna! Zobacz jak pracują

Jakub Nowak
Spędziliśmy ze strażnikami miejskimi jeden dzień na ulicach Nowej Soli. Z jakimi problemami muszą się zmagać? Przeczytajcie sami.

Zna ich, lub przynajmniej kojarzy, chyba każdy z nas. Czuwają nad porządkiem i czystością w mieście, patrolują newralgiczne miejsca, wyłapują agresywne psy, tudzież ratują ranne dzikie zwierzęta. No i mandaty. Czasami też muszą je wręczać, oczywiście ku wielkiemu zdenerwowaniu osób ukaranych... Strażnicy miejscy, bo o nich mowa, podejmują rocznie około pięć tysięcy interwencji, z czego blisko 1.600 z nich zgłaszanych jest przez samych nowosolan. Liczby, jak na niewielkie miasteczko, naprawdę imponujące, dlatego postanowiłem sprawdzić, jak ich praca wygląda w praktyce. Przez jeden dzień, dzięki uprzejmości Jacka Baranowskiego i Rafała Mrowińskiego, uczestniczyłem „na żywo” w ich rutynowych zajęciach...

Bez aparatu ani rusz
Ze strażnikami spotykam się w miniony wtorek, punktualnie o godz. 9.00 pod urzędem miasta przy ul. Piłsudskiego. Służbę rozpoczynamy od weryfikacji jednego z poniedziałkowych zgłoszeń w okolicach os. Kopernika. - Chodzi o dewastację na placu zabaw – tłumaczy mi J. Baranowski. Zgłoszenie notabene pochodzi od... jednego z Czytelników „Gazety Lubuskiej”, który sprawę przekazał właśnie naszej gazecie. Jak przyznaje mi mężczyzna, strażnicy miejscy w ramach swojej pracy regularnie zaglądają do rubryki z wypowiedziami nowosolan w naszej gazecie. - Reagujemy na wszelkie głosy, także te, które ludzie z różnych względów zgłaszają najpierw do was, a nie do nas. Zresztą, wycinki z gazety służą nam często także jako dowody w sądzie. Jak widać, nasza praca po prostu się uzupełnia – uśmiecha się strażnik.

Dochodzimy na miejsce zgłoszenia. J. Baranowski od razu wyciąga swój mały, kieszonkowy aparat fotograficzny. Cyk, cyk – wyłamane ogrodzenie na placu szybko zostaje udokumentowane. - Aparat i telefon komórkowy to dziś nasze podstawowe narzędzia pracy – opowiada mi strażnik, który w zawodzie jest już od niemal 21 lat. Jak wspomina, kiedyś, jeszcze w latach 90., trzeba było pisać o wiele więcej różnych podań i dokumentów. Dziś wystarczy telefon czy dwa, aby drobniejsze sprawy załatwić od ręki. Jak jednak zaznacza, spraw jest całe mnóstwo. - Miasto to jeden wielki organizm. Trzeba tylko zdawać sobie sprawę, że składa się nie tylko z terenów komunalnych, ale także prywatnych, powiatowych czy wojewódzkich. Generalnie jednak staramy się reagować na każde zgłoszenie. A dla samego urzędu jesteśmy poniekąd oczami tego miasta – opowiada J. Baranowski.

Wizyta w Żulasik Parku
Po zrobieniu zdjęć idziemy dalej. - Wejdziemy jeszcze na chwilę do Żulasik Parku, sprawdzimy czy ktoś już pije od rana, czy jest spokojnie – rekomenduje strażnik. ,,Żulasik Park” to miejsce często odwiedzane przez funkcjonariuszy. Sławetny teren przy ,,ruskim targu”, swoją żartobliwą nazwę, z której korzystają sami strażnicy, zawdzięcza oczywiście wszelkiej maści pijaczkom, okupującym okoliczne ławki. Bywa tu także młodzież, która, bardzo mocno daje się mieszkańcom we znaki. Strażnicy muszą na to reagować.

- O, jest Czesiu – pan Jacek pokazuje mi na jednego z tutejszych stałych bywalców. - On jest akurat spokojny, życie po prostu potoczyło się mu się tak, a nie inaczej... – opowiada.
Czesiu ma swoje lata. Alkohol i bieda również zrobiły swoje. Dwóch braci Czesia już zmarło, na świecie został więc sam. Bez pracy, bez dochodów... Żyje z tego, czym poratują go ludzie...
- Dzień dobry, Czesiu! Dawno cię nie widziałem – zagaduje strażnik.
- Ooo, dzień dobry, dzień dobry – mężczyzna szybko rozpoznaje J. Baranowskiego. Mieszka niedaleko, ale lubi tu siedzieć. Przynajmniej, dopóki jest pogoda...
- Czesiu, zima idzie, warto pomyśleć o opale. Mógłbyś postarać się o jakiś dodatek energetyczny. Przyjdź do mnie, dobrze? Pomogę ci, tak jak kiedyś, napisać wniosek do MOPS. Zawsze to parę złotych – mówi strażnik.
- Przyjdę, przyjdę, pokój 209, co nie? - odpowiada rezolutnie mężczyzna.

Żegnamy się z Czesiem. - W parku przesiadują łobuzy i wandale, ale on akurat jest bardziej ofiarą, takim ludziom też często w ramach naszej pracy pomagamy. W różny sposób, choćby poprzez napisanie jakiegoś pisma – opowiada mi J. Baranowski. Przez ponad 20 lat służby poznał wielu takich mieszkańców. - Trochę to smutne, gdy obserwuje się niektóre losy na przestrzeni tych dwóch dekad. Widać, jak niektórzy powoli spadali... Najpierw alkohol, potem jakieś drobne kradzieże, w końcu gubią się kompletnie, i nie radząc sobie ze swoim życiem trafiają na ulicę... – kręci głową mężczyzna.

Oczy i uszy miasta
Wracamy pod urząd i wsiadamy do samochodu, którym kieruje R. Mrowiński. - Podjedziemy na ul. Chrobrego, bo tam ktoś zgłosił nam uszkodzoną studzienkę – tłumaczy mi J. Baranowski. - Takich zgłoszeń mamy bardzo dużo – przyznaje też pan Rafał.
Na miejscu w ruch oczywiście idzie aparat fotograficzny. - Faktycznie, ktoś może się tu potknąć i zrobić sobie krzywdę – oceniają strażnicy.

Po wszystkim jedziemy w kolejne miejsce. Tym razem w okolice nowego parkingu przy szpitalu. - Urząd miasta chce postawić tutaj nowy śmietnik, bo prosili o to sami mieszkańcy. Oznaczymy więc specjalną, ekologiczną farbą teren, gdzie ma się on znajdować – opowiada R. Mrowiński. W międzyczasie w ruch po raz kolejny idzie telefon, by skonsultować wspomniane położenie z pracownikami z Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska.

Po szybkiej akcji wsiadamy znów do auta i... dalej w teren. Po drodze mijamy las, gdzie niedawno strażnicy badali sprawę nielegalnego wysypiska śmieci.
- To kolejna plaga, z którą trzeba szybko i zdecydowanie walczyć – opowiada mi J. Baranowski. W tamtym przypadku, na szczęście, sprawa szybko wyjaśniła się sama. Wszystko dzięki... opisaniu wysypiska w naszej gazecie. - Sprawca się chyba wystraszył, bo już na drugi dzień po artykule śmieci „cudownie” same zniknęły – śmieje się strażnik.

W międzyczasie mijamy okolice strefy ekonomicznej. Tutaj z kolei strażnicy zauważyli niedawno pewien duży nowy bilbord. - Zapytaliśmy u nas w urzędzie, czy wydano na to zgodę. Okazało się, że nie, więc sprawca został ukarany mandatem – tłumaczy strażnik. Skąd strażnicy wiedzieli, że stoi on nielegalnie? - Nie wiedzieliśmy, ale, jak już mówiłem, jesteśmy oczami miasta i szybko zauważamy co się tu zmienia. Wystarczyło to tylko sprawdzić – opowiada. Podkreśla jednak, że bloczek mandatowy wyciągany jest jedynie w ostateczności i w naprawdę rażących przypadkach. - Niedawno sam sobie wyliczyłem, że w ciągu całego roku wystawiłem tylko 18 mandatów – opowiada mi J. Baranowski. - Taka kara nigdy nie jest bowiem celem samym w sobie, to tylko narzędzie, które możemy, ale nie zawsze musimy wykorzystać – zaznacza.

Ludzie „na dzielni”
Jadąc z jednego miejsca do drugiego zatrzymujemy się w pewnym momencie na rogatkach.
- Dużo znacie ludzi w mieście? - zagaduję w oczekiwaniu aż przejedzie pociąg. - Dużo – śmieją się strażnicy. Na tyle dużo, że policja często prosi ich o pomoc w zidentyfikowaniu niektórych sprawców nagranych np. na monitoringu. - Nieskromnie powiem, że skuteczność mamy tu wysoką w granicach nawet do 70 proc. Gorzej jest oczywiście, jeśli chodzi o osobę nie stąd, przyjezdną. ,,Naszych” znamy jednak sporo, mamy też swoich informatorów w tzw. ,,środowisku” - uśmiecha się J. Baranowski. Dzięki doświadczeniu i kontaktom zdobywanym przez lata, strażnikom udało się m.in. ustalić złodzieja roweru, sprawczynię rozboju, która chciała wyrwać 80-letniej kobiecie torebkę, czy nawet tożsamość samobójcy, znalezionego kiedyś w lesie... Obecnie naszym głównym celem jest grafficiarz, który dewastuje kolejne budynki w mieście. - Nie powiem już jak go nazwać, ale musimy go dorwać – opowiada strażnik.

Rogatki się otwierają, a my jedziemy na ul. Staszica, do zniszczonego śmietnika przy rondzie Gedii. A raczej tego, co po nim zostało. - Jakaś plaga jest też z tymi śmietnikami, widać, że ludzie ich nie lubią, bo co chwilę ktoś je niszczy – ironizuje R. Mrowiński.

Po kilkuset metrach zatrzymujemy się ponownie. Na ulicy Kościuszki J. Baranowski zauważa plakat naklejony na miejskiej lampie. Zresztą nie tylko na niej, widać je w całej okolicy, na przystankach, śmietnikach... Strażnik zrywa ogłoszenie. - Znowu oni – kręci głową patrząc na ogłoszenie o pracę. W ruch oczywiście idzie komórka. Po kilku sygnałach dodzwania się gdzie trzeba.

- Dzień dobry, Jacek Baranowski, straż miejska Nowa Sól – przedstawia się osobie z ogłoszenia. - Wie pani, może nie jesteśmy miastem bogatym, ale na pewno staramy się być miastem czystym. A wy już drugi raz popełniliście wykroczenie w naszym mieście rozklejając wasze ogłoszenia po lampach i przystankach. Na razie nie wyciągnę jeszcze konsekwencji karnych, ale bardzo proszę, aby plakaty zniknęły. Najpóźniej do piątku – podkreśla podczas rozmowy strażnik.

Ponownie wsiadamy do auta, ale znów nie ujeżdżamy więcej niż kilkaset metrów. - Sprawdzimy jak wygląda sprawa przy garażach, gdzie dochodziło do ,,libacji” młodzieży z pobliskiego „Odlewniaka” - mówią funkcjonariusze. Wchodzimy w zaułek w okolicach ul. Kościuszki. Za wiele się niestety nie zmieniło. Na miejscu wciąż można znaleźć ,,świeże” puszki po piwie i kupę śmieci. - Pora ponownie odwie¬dzić pobliski sklep, gdzie sprzedaje się alkohol – decyduje szybko J. Baranowski. Z okna wypatruje nas jednak wcześniej jeden z mieszkańców. Macha i prosi strażników o pomoc.

Sytuacje nietypowe
To pan Władysław. Zdesperowany i znerwicowany opowiada o swoich problemach z hałasem dobywającym się z agregatów znajdujących się w jego bloku. - Spać przez nie u mnie w domu nie idzie! Żyć już mi się nie chce, chodzą na okrągło, aż radia w domu nie mogę słuchać. Cały się przez nie trzęsę! – mówi zdenerwowany staruszek. Sytuacja trudna i nietypowa, ale reakcja strażników jest szybka i interwencję podejmują już na miejscu. J. Baranowski od razu, przy panu Władysławie, dzwoni do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, zgłaszając im wspomniany problem. - Podamy pana dane i adres, powinni przyjechać na miejsce i zbadać poziom hałasu – tłumaczy staruszkowi strażnik. - Dziękuję, kochanie, dziękuję! – cieszy się starszy mężczyzna.
Nietypowych interwencji na co dzień jest oczywiście więcej. Wiele z nich dotyczy m.in. zwierząt. Agresywne psy biegające po mieście, przejechana sarna na drodze, lisy w centrum miasta, zaginione zwierzęta czy ranne ptaki – tym wszystkim nie raz i nie dwa zajmowali się już nasi funkcjonariusze...

Po interwencji u pana Władysława pędzimy dalej. Tym razem sprawdzić, czy telekomunikacja zajęła się w końcu, po wcześniejszym zgłoszeniu strażników, zawaloną częścią chodnika przy ul. Kaszubskiej. Nie zajęła... - No i widzi pan, tak to często wygląda. Musimy przebijać się przez różne instytucje, aby rozwiązać jakiś problem, bo nie zawsze dana sprawa zależy od nas – zaznaczają moi rozmówcy.

Dzień strażnika miejskiego nie byłby rutynowy bez odnalezienia wysypiska starych gratów przy śmietnikach. - Walające się wielkogabaryty to kolejny problem w mieście – podkreśla J. Baranowski. - Pomimo długiego czasu od wejścia ustawy ludzie nie wiedzą, albo po prostu nie chcą wiedzieć o tym, że tak duże odpady należy wywozić bezpośrednio do Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych, który znajduje się u nas przy ul. Polnej – zaznacza R. Mro¬wiński. - ,,Eko-Przyszłość” organizuje wywóz wielkogaba¬rytów dwa razy do roku – przypomina też J. Baranowski. - Owszem, można częściej, ale wtedy zamiast 8,80 będziemy płacić za śmieci 88 zł – mówi strażnik. - Swoją drogą ciekawe, że takie sytuacje są tylko przy blokach, gdzie śmietniki są wspólne. Mieszkańcy domków jakoś nie mają z tym problemu – ironizuje.

Terror na Długiej
Na ,,deser” pozostaje nam jeszcze wizyta przy ul. Długiej. Miejsce, o którym tak głośno było ostatnio w mediach w całej Polsce z powodów zniszczonych lokali socjalnych, nie za wiele się zmieniło. Tym razem nie chodzi jednak o brud wylewający się z niektórych mieszkań, ale o jedną z lokatorek, która terroryzuje ulicę. - Nie ma na nią siły, kobieta biła już tam ludzi, a jedną pracownicę Polskiego Czerwonego Krzyża ganiała nawet z nożem w ręku – kręci głową strażnik.

- Straszna jest! Jak przez dwa lata była w więzieniu to był spokój, ale potem, jak wróciła to znowu zaczęła terroryzować okolicę – opowiada nam na miejscu także jedna z mieszkanek. Podobnych opinii jest tu więcej, spraw ciągnących się za tą kobietą również. Dlatego tym razem, aby ostatecznie rozwiązać wspomniany terror, J. Baranowski zdecydował, że skieruje wniosek do sądu o eksmisję bez prawa do lokalu socjalnego. - Tak kobieta jest przyczynkiem wszelkiego zła. To dziś jedyne wyjście i odpowiednia kara – mówi.

Przy okazji odwiedzamy też kilka innych mieszkań. Mieszkańcy skarżą się tu bowiem także na groźne psy biegające bez nadzoru. Strażnicy odnajdują szybko właścicielkę. Na razie ją pouczają, ale ostrzegają jednocześnie, że następnym razem czeka ją już mandat. W drodze powrotnej do samochodu spotkamy jeszcze mężczyznę, który pijany wraca do domu. Także jest „po przejściach”. Kilka lat temu dostał tu nawet siekierą w głowę... Mężczyzna rozmawiając ze strażnikami uskarża się na duży ból brzucha, ledwo chodzi, przed jego domem są krwawe ślady... J. Baranowski postanawia wezwać karetkę. Zachodzi podejrzenie złamania żeber, mężczyzna wyznaje, że podczas niedawnej libacji został pobity przez wspomnianą już kobietę. Pogotowie przyjeżdża, zabiera go do szpitala...

My też wsiadamy do auta. R. Mrowiński i J. Baranowski odwożą mnie pod samą redakcję. Sami wracają do urzędu, żeby zająć się papierkową robotą. I tak mija nam „jeden dzień z życia strażnika miejskiego”...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowasol.naszemiasto.pl Nasze Miasto