Spis treści
- Basia musiała pokonać leśną drogę
- Nigdy nie dotarła do domu. Znaleziono ciało
- Wypuścili go, choć wcześniej zgwałcił i zabił nastolatkę
- Archiwum X nie odpuściło, technologia rodem z serialów o CSI pomogła
- Ludzie wiedzieli, że to on
- Powinien cierpieć, jak to dziecko cierpiało
- Nie przyznał się mimo twardych dowodów DNA
- Dorzucał nowe niemożliwe dziś do sprawdzenia fakty
Najpierw był telefon z prokuratury. Pani Jadwiga przez dłuższą chwilę nie mogła dojść do siebie. W głowie tłukło się jedno zdanie: „Mają go!”. Później przyjechała pracownica prokuratury z dokumentami. To była prawda, śledztwo w sprawie śmierci jej ukochanej córeczki, Basi, będzie prowadzone ponownie. Był rok 2010. Od tej szokującej zbrodni minęło 30 lat.
Basia musiała pokonać leśną drogę
- Przez cały czas wiedziałam, że to on - wzdychała, rozmawiając z nami przed laty pani Jadwiga. - Gdy usłyszałam jego nazwisko, musiałam je zapamiętać, zostanie w głowie do końca życia. Tak samo zapamiętałam tę twarz. Przez te wszystkie lata... Tego dnia jechałam z nim autobusem, było ciasno, stał obok mnie. Razem wysiedliśmy. Poszedł czytać rozkład jazdy, ale był dziwny.
Dwadzieścia minut później autobusem z Zielonej Góry przyjechała Basia, córka pani Jadwigi. Był maj 1983 roku. Miała 18 lat. Ładna, miła, dobrze się uczyła, była gospodynią klasy w odzieżówce w Gubinie. Właśnie miała wyprawiać osiemnastkę i dlatego też prosiła rodziców, by odkładali kartkową czekoladę dla gości.
To były czasy reglamentacji. Tego dnia wracała z praktyki. Ostatni przystanek miała na trasie w kierunku Krosna Odrzańskiego. Musiała pokonać leśną, ciągnącą się na kilka kilometrów, drogę. Najpierw do Radomii, a potem jeszcze kawałek do jej rodzinnego Orzewa.
Nigdy nie dotarła do domu. Znaleziono ciało
Do domu nie trafiła. Następnego dnia zgłoszono zaginięcie nastolatki. Niestety, nadzieja szybko prysła. Sąsiad znalazł ciało Basi w lasku obok drogi do Radomii. Jak stwierdzili po badaniach śledczy i lekarz patomorfolog została zgwałcona i uduszona paskiem od torebki.
Czytaj również:
Pod koniec maja 1983 policjanci przesłuchiwali pasażerów autobusów, którzy tego dnia jechali do Orzewa. Podobnie jak mama Basi zeznawali inni świadkowie. Mówili o mężczyźnie, który przyjechał z Zielonej Góry i kręcił się po drodze do Radomii i dalej do Orzewa, wskazało kilka osób.
I wszyscy mówili, że „facet w charakterystycznej kurtce ze skaju był dziwny”. Starał się ukryć twarz, a gdy obok pojawiali się ludzie, znikał w lesie. Później jedna z dziewcząt mówiła, że mężczyzna ruszył za nią, ale miała szczęście, że w drogę ruszyła w towarzystwie dwóch innych kobiet. Zastanawiała się, czy to jej uratowało życie. Czy ona mogła być na miejscu Basi?
- Później było rozpoznanie na komendzie, wskazałam go bez wahania - opowiadała pani Jadwiga. - Z tego, co wiem, inni zrobili to samo. Ale go wypuścili, bo podobno miał alibi. Jakie? Twierdził, że szukał pracy. Czy to było alibi?
Wypuścili go, choć wcześniej zgwałcił i zabił nastolatkę
Okazało się na tyle mocne, że Mirosława C. wypuszczono. Na podjęcie tej decyzji nie wpłynęła nawet informacja, że niespełna miesiąc wcześniej mężczyzna opuścił bramę więzienia, w którym odsiadywał wyrok za zgwałcenie i zabicie piętnastolatki w Wielkopolsce. Najpierw karę śmierci zamieniono mu na 25 lat, po czym zwolniono po ledwie 12 latach. To było ciągle zbyt mało, brakowało żelaznych dowodów. Wszelkie wątpliwości przemawiają na korzyść podejrzanego.
Archiwum X nie odpuściło, technologia rodem z serialów o CSI pomogła
I pewnie pani Jadwidze do śmierci śniłaby się jego triumfująca twarz, gdyby nie kryminalistyczna technologia i upór prokuratorów oraz policjantów. Ci drudzy działali w tzw. Archiwum X, czyli wydziale zajmującym się sprawami, które nie zostały rozwiązane. Dopisało im też szczęście. Ślady biologiczne sprzed 27 lat nie zostały zniszczone. Niestety, przy okazji takich „odgrzewanych” śledztw często okazuje się, że ich nie ma. Jednak tutaj wyizolowano kod DNA, który pasował jak ulał do Mirosława C. I to właśnie te dowody wskazały, że w lasku przy drodze do Radomii dziewczyna miała nieszczęście spotkać właśnie jego, Mirosława C.
Ludzie wiedzieli, że to on
Zatrzymano go 25 maja 2010 roku. Dokładnie w 27. rocznicę znalezienia ciała Basi. To było trochę jak memento.
- To wyjątkowa satysfakcja, gdy do prawdy i sprawiedliwości dochodzi się po latach - twierdził wówczas prokurator Zbigniew Fąfera, który zajmował się tym wznowionym śledztwem. - Z tego, co wiem, także prowadzący pierwsze postępowanie byli przekonani, że to Mirosław C. jest sprawcą. Ale niestety brakowało jednoznacznych dowodów.
- Mamy wyselekcjonowanych około osiemdziesięciu starych, umorzonych śledztw, do których zamierzamy wrócić w poszukiwaniu sprawców - dodawał wówczas Aleksander Ławreszuk, naczelnik wydziału kryminalnego lubuskiej komendy wojewódzkiej policji.
Od tamtego czasu wiele z nich zostało prowadzonych, kilka zakończył. Dlaczego dopiero teraz? Bo dopiero teraz nasza technika pozwala na zdobycie nowych dowodów.
Powinien cierpieć, jak to dziecko cierpiało
I tak w maju 2010 roku w domu pani Jadwigi przez kilka dni urywał się telefon. Dzwonili krewni, bliżsi i dalsi znajomi. Wszyscy mówili o satysfakcji. O niczym innym nie dyskutowano się w Orzewie i w Radomii, ani w pobliskim Drzonowie. Ludzie nie kryli ulgi. Przykład Basi podawano, że nie można czuć się bezpiecznym nigdy i nigdzie.
- Że też nie ma kary śmierci, powinien zadyndać - mówił przed laty mieszkaniec Orzewa. - Nie, to za mało. Powinien cierpieć, jak to dziecko cierpiało. A milicjanci też przez lata nie wierzyli naszym ludziom. I chłopaków ciągali po komisariatach. Na przykład kolegę Basi od podstawówki. Jak chłopak musi się czuć?
Nie przyznał się mimo twardych dowodów DNA
Nigdy wcześniej ani później nic równie potwornego w okolicy się nie zdarzyło. Ludzie mówili o uldze. O tym, że to był jednak ktoś obcy. Bo straszne było przez te wszystkie lata żyć nawet z cieniem podejrzenia, że zrobił to ktoś znajomy, bliski, z kim spotykamy się w sklepie czy na przystanku autobusowym.
Ruszył proces. Sędzia nie znalazł żadnych okoliczności łagodzących. Wymierzył maksymalny wyrok. W ustnym uzasadnieniu wyroku sąd podniósł, iż tym razem dowody są miażdżące.
Zabójca nie przyznał się do winy, choć twarde dowody, z jego DNA na czele, które znaleziono na bieliźnie ofiary, nie pozostawiły złudzeń. Po niemal 30 latach sprawiedliwość w końcu go dopadła. Ale nie wyrzuty sumienia. Siwawy już, ponad 60-letni mężczyzna nie przeprosił rodziny ofiary w sali sądowej, nie wyraził skruchy. Gdy słuchał wyroku, pozostał niewzruszony, jakby był ponad tym wszystkim.
- Nie patrzył w naszą stronę, nie czuł skruchy - mówiła po ogłoszeniu wyroku mama Basi. - Ale cieszę się, że w końcu trafi za kratki, tam, gdzie jego miejsce.
Dorzucał nowe niemożliwe dziś do sprawdzenia fakty
Mirosław C. nie przyznawał się do winy. Podawał alibi identyczne, jak przed laty, ale dorzucał nowe, niemożliwe już dziś do sprawdzenia fakty. Miał nadzieję, że i tym razem wszelkie wątpliwości będą przemawiały na jego korzyść. Co robił przez ten czas? Po tym tragicznym maju 1983 wrócił do celi za kradzież i odsiedział do końca wyrok, który „wisiał” nad nim w zawieszeniu. Wyszedł z więzienia w 1997 r.
Wyrok sądu pierwszej instancji zapadł w połowie marca 2012 roku. Sąd Okręgowy w Zielonej Górze skazał 61-latka na 25 lat więzienia.
Z wyrokiem nie zgadzali się obrońca mężczyzny (twierdził, że jest zbyt surowy) i prokuratorzy. Ci, przeciwnie, domagali się dożywocia dla sprawcy brutalnego gwałtu i morderstwa nastolatki. Sąd Apelacyjny w Poznaniu podtrzymał wyrok zielonogórskiego sądu. Mężczyzna wyjdzie na wolność, gdy będzie miał 85 lat.
opracowany materiał z archiwum GL autorstwa Dariusza Chajewskiego
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?